Zniechęcona mrożącymi krew w żyłach relacjami z innych krajów (nożownik w Nowym Jorku, całonocna kolejka w śnieżycy w Vancouver itd., itp.)zrezygnowałam z uderzenia na H&M wcześnie rano. Jak się okazało słusznie. Kiedy dotarłam tam sporo po 13 prawie wszystko jeszcze było.
Owszem nie było żółtych sukienek, z różowych zostało tylko trzy-cztery sztuki i brakowało trochę dodatków - ale jak na 5 godzin po otwarciu - sukces, a raczej klapa patrząc od strony H&M.
Z relacji osób, które były wcześniej ( Monia, Kasia pozdrawiam ^_^ ) było elegancko - barierki, poczęstunek, dzielenie na grupy. Tak się powinno robić zakupy. Być może gdybym wiedziała o tym, to zamiast gotując się na horror, jaki pamiętam z limitowanej kolekcji Comme Des Garcones, nastawiłabym się pozytywnie i dotarła na ul. Pawią.
Zdołałam jednak zrobić kilka niezłych zdjęć. Ubrania SA-ów były urocze: faceci mieli t-shirty z nadrukowaną muchą i w tym samym miejscu przypiętą nieco mneijszą prawdziwą. Dziewczyny białe podkoszulki z bordowym kotylionem Lanvin. Hmm ciekawe ile z tych rzeczy trafiło w ręce prawdziwych fashionistów, a ile w profesjonalnych sprzedawców allegro / ebuy
PS. Dzięki pomocy nieocenionej Kasi z KD Closet zdobyłam także piękną szminkę o kremowym wykończeniu.
Pomoc była o tyle nieoceniona, że to kosmetyki były prawdziwym hitem kolekcji (ok, do spółki z t-shirtami ) Jednak, jako że zasługuje na dobre zdjęcia - o tym jutro ;)
all pics by me ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz